Wdzięczność to jedno z tych słów, które często brzmią jak ozdoba – ładne, pozytywne, modne. Używane na końcu dnia, przy porannej kawie, w dzienniku wieczornych refleksji. Dziękujemy za zdrowie, za dzieci, za ciepło kołdry, za rozmowę, za spokojny spacer.

Jednak dzisiaj chcę napisać o innej wdzięczności.
Wdzięczności głębszej. Surowej. Cichej. Czasem drżącej.
Wdzięczności, która nie pojawia się tylko wtedy, gdy wszystko się układa.
Tylko wtedy, gdy nie wiemy, co dalej. Gdy serce boli. Gdy coś się kończy. Gdy życie nie pyta nas o zgodę, tylko pokazuje nowy rozdział – nie zawsze taki, jaki chcieliśmy napisać.

Czy mogę być wdzięczna / wdzięczny za to, co mnie boli?

To pytanie pojawia się często – także u mnie.
Wdzięczność za stratę? Za konflikt? Za chorobę? Za rozczarowanie?
Brzmi jak prowokacja, czasem nawet jak zdrada siebie. Bo przecież nie chcę cierpienia. Nie chcę bólu.

Ale jeśli spojrzeć głębiej, okazuje się, że to właśnie trudne chwile nas budzą. One nas zatrzymują, zdzierają warstwy, pokazują, gdzie nie żyjemy w prawdzie. One przypominają o ciele, o potrzebach, o sercu. Czasem – o marzeniach, które porzuciliśmy, próbując sprostać cudzym oczekiwaniom.

Wdzięczność za to, co przychodzi – wszystko, co przychodzi – nie oznacza, że musimy cieszyć się z cierpienia. To nie przymus pozytywnego myślenia. To raczej zgoda na drogę, która nie zawsze prowadzi prostą ścieżką.

To uznanie faktu, że życie wie.
I że nawet wtedy, gdy nie rozumiemy „po co” – możemy powiedzieć „tak”.

„Dziękuję” nie oznacza „lubię”

Czasem warto sobie przypomnieć: wdzięczność nie oznacza, że coś mi się podoba. Oznacza, że uznaję to, co jest. Że wybieram spojrzenie z miejsca zaufania, a nie kontroli. Z miejsca otwartości, a nie oporu.

Możesz powiedzieć:

– Nie wiem, po co to jest,
– Nie rozumiem tego jeszcze,
– Ale dziękuję. Bo wiem, że to mnie prowadzi.

Wdzięczność przestaje wtedy być dodatkiem – staje się praktyką obecności. Codzienną, zwyczajną, czasem bolesną, prawdziwą. Staje się kotwicą w niepewności.

Codzienna praktyka

Wdzięczność możesz ćwiczyć, jak mięsień. Nie przez zmuszanie się – ale przez zauważanie. Przez delikatne skierowanie uwagi na to, co jest.

  • „Dziękuję za to, że dziś wstałam.”
  • „Dziękuję, że ktoś do mnie zadzwonił.”
  • „Dziękuję, że mogłam odpocząć.”
  • „Dziękuję, choć nie wiem jeszcze za co – ale czuję, że to mnie czegoś uczy.”

To małe „dziękuję” to coś więcej niż grzeczność. To forma miłości do życia takim, jakie jest.

Kiedy jesteśmy wdzięczni za wszystko, co przychodzi – nie rezygnujemy z siebie. Wręcz przeciwnie: powracamy do siebie głębiej niż kiedykolwiek. Wracamy do miejsca, gdzie jesteśmy bliżej życia, w którym każdego dnia zaczynamy dświdczać wiećej radości, wolności, a przede wszystkim miłości to siebie samych.


Literatura i inspiracje

David Steindl – Rast (2022).Wdzięczność. Serce modlitwy. Droga do pełni życia

Pema Chödrön (2001). Kiedy życie nas przerasta.